czwartek, 10 czerwca 2010

Gry fabularne a bitewniaki cz.1

Neuroshima Tactics - gra bitewna
Testy NS Tactics wchodzą w decydująca fazę, a co za tym idzie gramy w nią bardzo często. Prawdę powiedziawszy nie potrzebowałem gier bitewnych aby być szczęśliwym człowiekiem – w zupełności wystarczało mi RPG, a potem granie w gry planszowe.

Od dobrych paru miesięcy rośnie we mnie fascynacja grami bitewnymi i całą otoczką jaka się z nimi wiąże. Jestem zdziwiony, że tak bardzo mnie ten temat wciągnął. Zresztą kogo ja oszukuję.

Lata temu sprawiłem sobie Gobliny z Morii, które wylądowały w kioskach za sprawą DeAgostini. Nie mogłem sobie darować takiej okazji. 12 modeli, trzy farbki, pędzelek, kostki – za dychę jak znalazł. Jako, że dwa kolory farbek nie zadowalały mnie, szybko zaopatrzyłem się w cztery kolejne z Pactry. Kiedy pomalowałem figurki okazało się, że farbek zostało jeszcze sporo – co jakiś czas zatem lądowałem w katowickim Bardzie, gdzie za grosze nabywałem po jednym plastiku.

Figurki przydawały się sesjach. To była ich jedyna funkcja. Gobliny udawały wrogów, wielki ork ich szefa. Krasnolud, elf i człowiek lądowali w rękach graczy. Taka moi drodzy lameriada.

Przy tamtej okazji pozbyłem się kilku mitów na temat gier bitewnych, które wcześniej powstrzymywały mój zapał. Oczywiście z punktu widzenia erpegowca.

Po pierwsze: figurki są przydatne – wcześniej sprawdzały mi się na sesjach wytarte żetony z Potyczki. Ja szybko mogłem pokazać sytuację, a gracze nie wkurzali się na niedomówienia. Figurki są fajniejsze bo trójwymiarowe, kolorowe – lepiej pełnią tę funkcję.

Po drugie: figurki nie są drogie – powtórzę, z punktu widzenia erpegowca, który nie ma zamiaru zbierać armii do WFB na 1500 pkt. Wystarcza kilkanaście plastików – wówczas w Bardzie ceny niepomalowanych używek oscylowały w okolicach 3,50 pln za sztukę. Pomalowane nieco więcej.

Po trzecie: samodzielne malowanie figurek sprawiało mi cholerna przyjemność. Wbrew temu co myślałem nie nastręczało też problemów – a wierzcie mi, z plastyki byłem do bani. Trzeba tylko pamiętać o kolejności nakładania farbek i doczytać na sieci o technice suchego pędzla, która podbija wygląd modeli o dwie klasy, a nic nie kosztuje i nie jest pracochłonna.

Tyle na dziś. O tym jak sprawa wygląda dzisiaj w następnym wpisie.

3 komentarze:

  1. Ha, ja ostatnio spazmów zachwytu dostałem oglądając katalog figurek firmy Dark Sword Miniatures IDC.(http://www.darkswordminiatures.com/index.html) jedynie ich cena studziła mój zapał.

    OdpowiedzUsuń
  2. Sam do niedawna posiadałem armie do WH40K i WFB więc wiem jak to hobby wciąga. Gdy porzuciłem bitewniaki dla częstego grania w RPGi zostawiłem sobie kilkadziesiąt figurek - głównie bohaterów i kluczowych antagonistów. Gdyby mi sie jeszcze chciało kiedyś to pomalować to by było bosko ;-)

    OdpowiedzUsuń
  3. Jako dzieciak miałem hopla na punkcie żołnierzyków ( z resztą nie wiem, czy wyleczyłem się do końca ) Gdy wracam z uczelni, mam możliwość wyskoczenia kilka przystanków wcześniej, żeby nadrabiając nieźle drogę, przejść obok sklepu Wargamer, gdzie ślnię się przy szybie, oglądając wystawione figurki. Zawsze jednak analizując koszta, dochodziłem do wniosku, że to nie rozrywka dla biednego studenta. Coś we mnie pękło, gdy pojawiły się pierwsze zapowiedzi NS Tactics. Może potęgowany miłością do RPG-owego systemu, nie mogę zdobyć się na chłodne kalkulacje? Fakt faktem, jestem mocno zdeterminowany do zaopatrzenia się w zestawik, jak tylko wyjdzie na rynek - nawet, jeżeli z braku czasu figurki miały by zdobić moją półkę. Teraz ślinię się nie tylko przy sklepowej witrynie, ale i oglądając wrzucane obrazki na stronie NS Tactics. Trzymam kciuki za ten system, i za Neurocide, który pewnie uczyni z tego naprawdę dobrą grę :D

    OdpowiedzUsuń