piątek, 2 listopada 2018

Rzut Krytyczny masakruje przeciwników Andrzeja Sapkowskiego

Moja pensja wzrosła o 50%, bez żadnej rozsądnej przyczyny - tak po prostu. Dolar jest tani. Gry opłaca się ściągać z zagranicy w hurtowych ilościach. Ceny żywności trzymają poziom. To fantastyczny rok. Mało kto widzi jednakże czarne chmury, które formują się za horyzontem. Zbliża się burza. Mamy rok 2008 - huragan niebawem uderzy w amerykański system bankowy.

W grudniu 2008 roku stanąłem przed pewną decyzją. Wiedziałem, że fala zniszczeń dotrze do kraju. Nikt jednak nie mógł przewidzieć skali oraz konsekwencji, z jakimi będzie oddziaływała ona na naszą walutę oraz giełdę. Dysponowałem wówczas wolną gotówką i zastanawiałem się co z nią zrobić. Przyglądałem się. 

W połowie lutego 2009 roku - akcje uważanego przeze mnie za oazę stabilności banku ING zaczynają lecieć na łeb. Jeszcze w wakacje wyceniano je na 50 złotych, a teraz są na poziomie 25 - mam w pamięci, że rok wcześniej chodziły po 100. Koniec końców, osiągają bodaj cenę 19 złotych. Nic, naprawdę nic nie wskazuje na to, że z bankiem coś jest nie tak - cena akcji wydaje się być efektem paniki. Miałem wolne 10 tyś. Zagadnijcie co zrobiłem? Tak, założyłem lokatę w tym samym banku, na jakiś zapewne 5% przy inflacji jakieś 4%. 

Mija 10 lat. Gdybym wówczas zainwestował te pieniądze, to z 10 tyś zrobiłbym 60, 70 a nawet 80 tyś. Wówczas jednak okoliczności nie sprzyjały podejmowaniu racjonalnych decyzji - byłem młodym chłopakiem, o giełdzie nie wiedziałem nic, trwał kryzys, szalała niepewność. Lepszy wróbel w garści niż gołąb na dachu. Gdyby jednak, pojawiła się jakakolwiek możliwość zrekompensowania sobie - jakby to ująć - skutków mojej decyzji, to rzuciłbym się na nią w ciemno. 

Andrzej Sapkowski znalazł taką możliwość, może próbować dochodzić rekompensaty. Pracuje w branży, która pozwala wykorzystać zapis chroniący jego prawa majątkowe, jeśli zaistnieją pewna specyficzna sytuacja. Czy taka sytuacja ma miejsce - to rozpatrzyć musi sąd. I trzymam kciuki, żeby mu się to udało. I umówmy się - każdy, kto znalazłby się w jego sytuacji, zrobiłby to samo - ja, ty, ona, on. Nikt nie chce być kolejnym Kałasznikowem.